Praca, praca i… po pracy
Nie jest żadną tajemnicą, a już zwłaszcza wśród moich bliższych i dalszych znajomych, że od kilku tygodni pilnie (jeśli nie panicznie) poszukuję pracy. Ponad ośmioletnia przygoda z Głosem dobiegła końca, a ja już dawno przestałem się łudzić pozostaniem w fachu i szukam praktycznie w każdej dziedzinie, o której mogę powiedzieć dwa słowa więcej niż to, że istnieje.
Zakochałem się po uszy w tej robocie, która zmarnowała mi praktycznie każdy weekend, kilkaset wieczór, kilkadziesiąt nocy. Nie pozwalała mi iść spać bez myślenia o tym, co mnie czeka. Kosztowała mnie wiele nerwów i mimo wszystko sporo kasy. A jednak umiłowałem ją chyba nieco bardziej niż potencjalnie swoje dzieci.
Przed dwoma dniami odbyłem arcyciekawą i pouczającą rozmowę z moim kolegą po ex-fachu, o wiele bardziej doświadczonym i o wiele bardziej znanym. Teraz jednak rozstał się – z podobnych do mnie przyczyn – z zawodem i pełni dość szczęśliwy los w pracy, było nie było, poniżej swoich kompetencji. I naprawdę mu to gra.
W zasadzie dziś dopiero wpadłem na to, jak bardzo środowisko, w którym zawodowo się obracałem, obrosło w piórka. Nie chcę generalizować, bo poznałem w nim całe grono ludzi – vide mój rozmówca – którzy w krytycznej chwili potrafią zakasać rękawy, a w codziennych rozmowach trudno połapać się jak daleko zaszli.
Na drugiej szali wagi pojawiło się jednak zupełnie inne środowisko, które zatacza ogromne kręgi. Rozpoczyna się gdzieś tam na dole, na nieczytanych portalikach, przechodzi przez redakcje lokalne czy regionalne, a kończy się na wielkich nazwiskach mediów ogólnopolskich. To swoiści wyrobnicy, w najgorszym jednak tego słowa znaczeniu.
Zawód dziennikarza (bo w zasadzie jestem nim bardziej, niż fotoreporterem, choć właśnie fotografią chciałem się jednak zajmować bardziej; co gorsza, mimo wszystko znacznie lepiej – co nie oznacza, że dobrze – piszę niż fotografuję) mocno zdezawuował się przez ostatnie lata. Zawód dostępny jest praktycznie dla każdego, pomijając nawet tak modne (i jednak tak irytujące: nie tylko jakością, ale przede wszystkim nierealizowaniem choć podstawowych założeń obiektywizmu i rzetelności) dziennikarstwo obywatelskie. Wszak nawet ja pierwsze kroki w fachu stawiałem mając ledwie 15 lat i pracując nad treścią dychawicznego portaliku, a późniejsze kroki – o wiele bardziej skoordynowane – czyniłem po pierwszym roku studiów, przedłużając na lata swoją praktykę studencką (i otrzymując zgoła zbieżne ze studenckimi oczekiwaniami pensje).
I to w zasadzie nie jest aż taki problem, bo tworzy zdrową konkurencję. Wszak w środowisku, w fachu zostaną ludzie z pasją i oddaniem.
Z drugiej jednak strony zostaną również mimozy, które absolutnie nie powinny pracować w tym zawodzie. Już pomijam kwestie etyki zawodowej. Bardziej godzi mnie podejście do człowieka, współpracownika, kolegi, obudowane murem fałszywej sympatii, etosu, religii. Ogrodzenie to murowane jest jednak zniechęceniem i wolą wyrzucenia poza nawias.
Ci ludzie jednak przede wszystkim nie wyobrażają sobie pracy w innym zawodzie. I zawiodę was: nie dlatego, że tak bardzo go kochają. Dlatego, że żyją mitem wyższości tej pracy. A przecież nie zejdą na poziom plebsu.
A ja już za kilka tygodni będę mógł powiedzieć, że jednego, czego w mojej dotychczasowej karierze na pewno nie żałuję, to fakt, że nigdy nie pozwoliłem komukolwiek, by mógł odczuć ode mnie wyższość. Kochałem każdego ochroniarza, który stanął mi na drodze. Zaprzyjaźniłem się z całym gronem strażaków czy policjantów (którzy z reguły mają alergię na przedstawicieli mediów). Śmiałem się z urzędnikami, bezdomnymi, sekretarkami.
I choć teraz, prawdopodobnie, nie będzie mi dane ich spotykać, to z uśmiechem wspominać będę jak fajne były to czasy.
Nie poddawaj sie. Co Cie nie zabije to cie wzmocni. Powodzenia.